Wiem, że od tygodnia w naszym kraju panuje wiosna, jednak przypomniałam sobie historię mającą miejsce w zimie (spokojnie, nie będzie długa).
Tego dnia wracając z uczelni włożyłam klucz w drzwi klatki i nie umiałam go przekręcić. Ewidentnie coś było z drzwiami (no, przynajmniej wtedy tak myślałam).
Jak dobrze mieć sąsiada
Zadzwoniłam do sąsiadki spod jedynki, prosząc o otwarcie i tłumacząc jej, że drzwi są zepsute. Otworzyła.
Prezent na Mikołaja
I kiedy wreszcie stanęłam przed moimi drzwiami, zobaczyłam… nie te drzwi. Początkowo myślałam, że złodziej wyniósł jedne (bo w mieszkaniu są podwójne, a te wyglądały jak te drugie u mnie) i resztę mieszkania, ale kiedy spod jedynki wyszedł groźny pan przypominający Ferdka Kiepskiego, uciekłam pośpiesznie orientując się, że pomyliłam klatki.
Były to Mikołajki.
Nie wiedziałam wcześniej, że Mikołaj przynosi w Poznaniu prezenty do butów. Serio. To jakiś zwyczaj rodem z Ameryki czy Wysp.
Ksiądz zapytał dzieci na roratach, czy widziały kiedyś Mikołaja. One odpowiedziały, że nie. I o to chodzi. Żeby czynić dobro, ale nie chwaląc się tym – tak, żeby nikt nie widział.
Wtedy myślę…
Tego dnia pomyliłam klatki i weszłam w kupę. Zastanawiałam się, czy to nie dlatego nie dostałam prezentu?
PS Kochany Mikołaju! Ja ciągle czekam! Możesz nawet przekazać prezent dla mnie Zajączkowi!